Saison obecnie, to szeroko pojęte jasne Ale, raczej mocne (współczesne wersje mają od 5% do 8%), raczej wysycone, o profilu owocowym i przyprawowym.
Historyczny Saison był jednak zupełnie innym piwem. Jego nazwa pochodzi od „robotników sezonowych” (les saisonniers), którym w ramach pracy na polach belgijskich farmerów przysługiwało pięć litrów piwa dziennie. W przeciwieństwie do czasów obecnych, piwo niegdyś po części było po prostu niskoalkoholowym napojem gaszącym pragnienie. Miało tą przewagę nad „zwykłą” wodą, że jakaś tam zawartość alkoholu, oraz alfa kwasy i inne substancje zawarte w chmielu powodowały, że piwo było bezpieczniejsze w konsumpcji niż woda. Nie mogło być oczywiście za mocne, by nie „przeszkadzało” robotnikom pracować.
Warzone było głównie poza „sezonem” (późna jesień do wiosny) aby uniknąć zepsucia z powodu temperatur i aktywności bakterii/owadów, a także po to aby zająć czymś stałych pracowników farm, „po sezonie”. Co ciekawe, Saisony warzone na wiosnę były czasami mieszane z tymi uwarzonymi na jesieni lub mieszane z lambikami aby zwiększyć kwaskowatość piwa, a tym samym jego walory orzeźwiające.
Na tym tle szczególnie intrygująco wypada „Imperial” – przydomek obecny w nazwie piwa, które zaraz otworzę. W świecie piwa bowiem przydomek „imperialny” dostają piwa, które eksploatują do maksimum specyficzne cechy swojego stylu, w którym były uwarzone. Mamy więc Imperialne India Pale Ale oraz Russian Imperial Stout’y. Patrząc na ostatnie lata i kierunek w jakim rozwijał się Saison, jako styl piwa, z przekąsem napiszę, że mogę chyba spodziewać się super mocy (ABV), super wysycenia(nagazowania ) i zabójczej mieszanki owocowo-przyprawowej.
De Molen Blikken & Blozen Imperial Saison
Piana: Kremowa, raczej drobna. Jedna z najbardziej obfitych i trwałych jakie miałem okazje oglądać. Jej powierzchnia przypomina ubite białko jaja kurzego. Po dłuuuugiej chwili opada zostawiając jedynie mały kożuszek.
Barwa: Bursztyn/miedź.
Zapach: Zaraz po nalaniu atakują nas charakterystyczne nuty mango pochodzące od amerykańskich chmieli. Są estry bananowe, a nawet ananas. Potem jednak, wraz z opadaniem piany i rosnącą temperaturą piwa zapach zmienia się. Jest to mix ziemi, sera pleśniowego, drożdży i alkoholu. Oczywiście nadal obecne są owoce, ale już nie dominują.
Smak: Ostry. Od początku do końca. Na początku trochę słodu i karmelu, na finiszu rozgrzewający alkohol i garbnikowa gorycz, która zalega w aftertaste. Spore wysycenie. Niemałe ABV komponuje się z bukietem i smakiem piwa. Im bliżej dna butelki, tym piwko staje się bardziej kwaskowate.
Ogólna zajebistość aka pijalność: Celowo zlałem piwko z osadem aby pokazać to na zdjęciach (cztery smużki na ściankach kufla, plamy na pianie w kolorze karmelu). De Molen Blikken & Blozen zajmował moje kubki smakowe od początku do końca degustacji, co jakiś czas odkrywając przede mną jakiś niuans.
De Molenowi jak zwykle jednak niewiele jest co zarzucić. Jednak w te upalne dni, kiedy temperatura za oknem sięga 35 stopni Celsiusza napiłbym się raczej tego, co pili kiedyś les saisonniers dla orzeźwienia i aby ugasić pragnienie, zamiast imperialnej, współczesnej wersji. Jakby ktoś miał jakieś propozycje na Saisony bliższe XVIII i XIX wiecznym tradycjom, proszę napiszcie w komentarzach.