Piwo jopejskie. Gdański porter czy holenderski gruit?

Jakiś czas temu pisałem o Koperniku,  lawendowym posmaku zdrady i piwach typu Gruit – czyli takich, do których przyprawienia, zamiast chmielu używa się  mieszanek wszelakich ziół. Rzecz bardzo popularna w średniowieczu. Jeśli odwiedzimy polską odsłonę wikipedii, pod hasłem piwo jopejskie znajdziemy taki oto ustęp:

Piwo jopejskie (Jopenbier) (45-55° Blg lub według innych źródeł 19° Blg) – gdański specjał produkowany przynajmniej od 1449, de facto był to pożywny gęsty syrop piwny, który ówcześnie ceniony był za swoje właściwości lecznicze..

Uwagę zwraca zdanie otulone w nawiasy: „45-55° Blg lub 19° Blg”. Trzydzieści i więcej stopni Blg to kolosalna różnica. Starczyło by pewnie by „obdarować” niemal trzy, polskie lagery – „koncerniaki”. A więc czy to aby na pewno to samo piwo? Zagadka, albo odpowiedź na pytanie skąd taka duża różnica, pojawia sie po chwili poszukiwań, a raczej… wyszukiwań za pomocą Google. Co zabawne, magiczne 19 Blg okazuje się być „prawdziwe, dla danej wartości prawdy” , ale o tym za chwilę 😉

Na początek trochę o tym gdańskim Jopenbier. Źródła podają, że Gdańsk znany był w Europie miedzy innymi z produkcji piwa, w tym wyjątkowego Jopenbier. Przez wiele stuleci jedna z ulic w Gdańsku nosiła nazwę: Jopejska (Jopengasse), którą posługiwano się od 1449 roku. Jak to w średniowieczu bywało, ulice nazywały się często od cechów prowadzących działalność w danym miejscu. Można więc przypuszczać, że skoro już w 1449 gdańszczanie uznali, ze warto ochrzcić jedną z ulic taką nazwą, to znaczy to, że już wtedy było rozpoznawalne.

Jopenbier było piwem bardzo drogim (ze względu na skomplikowany proces produkcji) oraz bardzo specyficznym (bo nie służyło do bezpośredniego spożycia). Sam początek warzenia nie różnił się zbytnio od warzenia każdego innego piwa. Za wyjątkiem proporcji. Czasu i surowców. Do przyprawiania gdańskiego specyfiku używano cztery razy więcej chmielu, niż w przypadku „zwyczajnych” piw. Brzeczkę także gotowano znacznie dłużej.

Zamiast zwyczajowych 2-3 godzin, gotowano nawet do 20h, w celu maksymalnego jej zagęszczenia. Po ugotowaniu brzeczkę należało potem szybko schłodzić. Jedne źródła podają, że przez to piwo produkowane było w zimie, gdzie wystarczyło wystawić brzeczkę na mróz aby szybko ją schłodzić. Inni sugerują raczej użycie specjalnych, płaskich naczyń oraz wskazują na miesiąc lipiec jako okres początku fermentacji. Piwo fermentowało w specjalnych kadziach ze specjalnymi rynienkami, w specjalnych (powtarzam się) pomieszczeniach. Bywało, że budowano w tym celu… nie zgadniecie: specjalne drewniane szopy.

W trakcie procesu fermentacji, brzeczka, a także ściany pomieszczenia pokrywała się grubym kożuchem biało-zielonej pleśni. Sam proces fermentacji był bardzo burzliwy, ale dzięki wspomnianym wcześniej drewnianym rynienkom, ani kropla cennego płynu się nie marnowała. Po około 10 tygodniach Jopenbier był już odfermentowany do około 19 stopni Ballinga (a zawartość alkoholu mogła wynosić 13-19%). Po odfiltrowaniu, przelane do kilkunastolitrowych beczek piwo mogło jeszcze powoli fermentować przez rok, zachowując świeżość przez cały czas.

IMAG0621 (Large)IMAG0622 (Large)IMAG0624 (Large)

W wyniku tego skomplikowanego i pracochłonnego procesu powstawało ciemnobrązowe, gęste piwo. Bardzo słodkie i aromatyczne. Lubowali się w nim ponoć Anglicy, którzy dodawali go do sosów, a także używali do produkcji tytoni fajkowych. W Polsce był to dodatek do zup oraz lekarstwo na przeziębienie. Oczywiście używano go także „tradycyjnie” jak na piwo przystało, ale zazwyczaj było mieszane z innymi, mniej szlachetnymi warkami piwa, poprawiając ich pijalność.

Przy okazji poszukiwań informacji o naszym rodzimym, historycznym wynalazku poznałem jeszcze wiele anegdot i ciekawostek, między innymi:

W kontekście piwa Jopejskiego, na jednym z zachowanych kufli z 1593 napisano: Kto wychyli mnie tuzin razy, ten otrzyma odpust od św. Rajnolda (Reinoldus). Przyznacie, że brzmi całkiem nieźle. To był chyba pierwowzór programu lojalnościowego. Dodatkowo, wstawiennictwo Rajnolda to był znakomity ficzer w czasach, gdy sporo ludzi starało się poprzez takie sposoby, zapewnić sobie udane życie wieczne.

A także Quality Assurance, jeśli chodzi o piwo jopejskie, też było, niebylejakie. Mianowicie wieść niesie, ze zawartość pierwszego kufelka kolektywnie wylewano na ciężką drewnianą ławę, na której następnie siadali piwosze, by potem błyskawicznie wstać. Piwo było uznawane za dobre, jeśli ława unosiła się razem z nimi 😉

Dostrzegliście już zapewne, że piwo jopejskie okazało się bardzo wdzięcznym tematem do snucia opowieści, zanim jeszcze położyłem otwieracz na kapslu butelki. Czy wspominałem już, że jednym z producentem piwa jopejskiego był słynny siedemnastowieczny gdański astronom Jan Heweliusz? Polscy astronomowie widać mieli skłonność do wplątywania się w historie z piwem. Ten  i inne smaczki sprawiają, że wszędzie wyczuć można duże stężenie narrativum. Był Kopernik, jest i Heweliusz. Terry Pratchett zacmokał by z uznaniem.

Na temat Gdańskiego Jopenbiera napierdziałem juz dość. A co z tym „holenderskim”, zapytacie? Wiemy, że Jopenbier eksportowano nie tylko do Angli, ale też do Holandii, gdzie być może piwo było inspiracją dla jakiejś rodzimej produkcji. I tak też Jopenbier (który ma niewiele wspólnego z tym Gdańskim) trafił w moje ręce. Historia holenderskiej „odmiany” także zawiera kilka smaczków.

Na 750 rocznicę powstania miasta Haarlem, Harlemskie Stowarzyszenie Piwa postanowiło pogrzebać trochę w archiwach miejskich poszukując autentycznych przepisów, które mogłyby posłużyć jako baza dla uczczenia tej rocznicy. Znaleziono dwie receptury, z czego ta datowana na 1407 rok została bazą dla gruita, którego nazwano Jopen Koyt. Okolicznościowe piwko bardzo się udało i szybko stało się jasne, że pojawiła się nisza, którą należało wykorzystać.  Potem już potoczyło się dość standardowo jeśli o biznes piwny chodzi: kontraktowe warzenie w różnych browarach, a na końcu postawienie własnego.

Z Gdańskim Jopenbier, Koyta łączy magiczna liczba 19Blg (jeśli popatrzymy na to z przymrużeniem oka) oraz całkiem lojalna i oddana, jak na warunki późno-średniowieczne, klientela (nie inaczej – znowu „mrugamy” 😉 )

Dzisiejszy producent chwali się, że w średniowieczu ludzie okładali się cepami, morgensternami, mieczami, toporami and you name it, właśnie przez Koyta. Powstanie piwne (sic! prawie tak jak nasze Styczniowe albo Listopadowe!), które miało miejsce we Fryzji, (a które doprowadziło do unii Fryzji i Holandii), było bezpośrednim następstwem ogłoszenia przez stolicę regionu – Leeuwarden – mniej więcej czegoś takiego: „…od teraz będziemy sprzedawali własne piwo, a nie tego waszego Koyta z Haarlemu”.

W sumie się im nie dziwię. Za ewangelizacje dobrego piwa również byłbym wstanie pójść na barykady.

Czując, że mój tygodniowy limit „erudystycznych” wstawek powoli się wyczerpuje (Urban dictionary: cheesy; corny), myślę, ze najwyższy czas przelać Koyta z 1407 roku, do jakiejś ładnej szklanki.

IMAG0626 (Large)IMAG0628 (Large)IMAG0630 (Large)

Jopen Koyt

Piana: bujna, drobna, kremowa i trwała. Po 4-5 minutach opada do kilkumilimetrowego kożuszka. Osadza się też na brzega szklanki.

Barwa: Brąz. Piwko jest także na tyle klarowne, by mimo ciemnej barwy widać było bardzo drobne bąbelki.

Zapach: Aromat metaliczny i aromat alkoholu. Ten drugi stonowany, jednak żelazo na początku bije po nosie. Potem nieco ustępuje delikatnemu aromatowi palonych słodów.

Smak: Na początku lekkie nuty słodowe, ustępujące miejsca alkoholowi i przyprawom. W finishu taka „łodygowa” goryczka oraz alkohol i pieprz. Bardzo nietypowy, trawiasty aftertaste.  Herbofilom i fanom dzikiego gotowania, posmak skojarzyłby się pewnie przede wszystkim z Perzem Właściwym lub Koniczyną Łąkową.

Pijalność aka ogólna zajebistość: Mam wrażenie, że Koyt jest raczej interpretacją na temat przepisu wyszperanego w archiwach Harleemu, niż próbą jego odwzorowania. Zastanawia mnie dlaczego odfiltrowano tak bardzo to piwko, a także dyskusyjne wydaje mi się użycie słodów palonych. Czy to pod gust dzisiejszego konsumenta? Jeśli ktoś chciałby pospekulować ze mną na ten temat, lub ma jakieś dobre wyjaśnienie, to zapraszam do komentowania.

Rafipa. Sicut!

W pewien piękny, „premierowy” dzień wybrałem się do Piwnicy Zamkowej. Przy barze siedział już mój kolega Jędrzej, który na mój widok uśmiechnął się podejrzliwie. „I jak?” – zapytałem. „Zobaczysz” – Jędrzej wziął głębszy łyk, przewracając oczyma. Wredny uśmiech nie schodził mu z twarzy. Tak więc kupiłem i… „zobaczyłem”. Wkrótce potem zawiązaliśmy nieformalną „Lożę Szyderców”. Może nie wszystkim to sie podobało, ale nie ma co, bawiliśmy się świetnie.IMAG0606 (Large)

Anyways, dzięki uprzejmości właściciela Piwnicy Zamkowej, miałem okazję poznać właściciela browaru Sachsenberg, Pana Jarosłava Raszyka. Przy okazji rozmowy z Panem Jarosłavem Raszykiem, (który okazał się być przemiłą osobą. Takim „typowym”, pozytywnie nastawionym do życia Czechem, z dystansem podchodzącym do tego co robi, czego niestety nam Polakom trochę brakuje) poznałem fantastyczną historią dotyczącą pozyskania przepisu i w ogóle uwarzenia tego piwka.

Otóż podobnie jak w powojennej Polsce, Czescy piloci broniący angielskiego wybrzeża podczas bitwy o Anglię, nie wrócili do swojego ojczystego kraju jako bohaterzy. Jednak gdy czerwony ustrój przeminął, słusznie się stało, że my i Czesi zaczęliśmy przypominać sobie o naszych wspaniałych pilotach.

A Ci z bohaterów, którzy mieli to szczęście dożyć sędziwego wieku, zaczęli nam opowiadać swoje historie. Okazało się, że Czesi oprócz chęci zrewanżowania się w powietrzu Niemcom, do Anglii zabrali także ze sobą kilka pasji, w tym także pasję do picia piwa. I warzenia piwa, oczywiście.

Do Piwa wiele szczęścia nie potrzeba. Wystarczy duży garnek, palnik i surowce, które są relatywnie tanie i dostępne. Oraz umiejętności oczywiście, które Czesi posiadali. Na styku dwóch kultur piwnych, czeskiej i angielskiej, pojawiały się siłą rzeczy „interpretacje” łączące obie te tradycje.

Rafipa jest właśnie takim wspomnieniem czeskich pilotów, którzy zapewne po raz pierwszy mieli okazję zetknięcia się z angielskim India Pale Ale, właśnie przy okazji pilotowania brytyjskich Hurricane.

Jednocześnie, tak jak powiedział mi Pan Jaroslav, wiele podyktowane zostało gustem konsumenta. Jakkolwiek Czesi mogą być nieco bardzie wyrobieni niż Polacy, jako przedsiębiorca zechcesz raczej uwarzyć piwo, które trafi w podniebienia kupującego. Nie inaczej powstała Rafipa – pod taki właśnie gust.

IMAG0607 (Large)IMAG0608 (Large)IMAG0609 (Large)

Sachsenberg RAF IPA.

Piana: Bardzo, bardzo bujna i raczej drobna. Trwała. Jasnobeżowa.

Barwa: Na początku miedziane, opalizujące, po zlaniu całej butelki, razem z osadem drożdży bardzo mętne, błotniste.

Zapach: Słodowy. Da się wyczuć zapach bananów, charakterystyczny przede wszystkim dla piw pszenicznych. Tutaj widać drożdże naprodukowały go wyjątkowo dużo. W zapachu czuć także, charakterystyczny dla chmielu Żateckiego aromat, korzenno-ziołowy, trochę ziemisty(ja nazywam go zatęchłym), przykryty niestety aromatami słodów oraz banana. W połączeniu, momentami jest bardzo owocowo. Proponuje na początku zlać tylko 1/4 do szklanki i chwilę poczekać – wtedy aromat chmielu jest łatwiej dostrzegalny. Pachnie lepiej niż wersja lana.

Smak: Zacznę od końca, od aftertaste. Gorycz jest intensywna, wręcz zalegająca, taka  jak po zjedzeniu skórki od grejpfruta.  Jest tylko delikatnie skontrowana słodowością, która z kolei przecież tak dominuje zapach. Słodowości, towarzyszy „ściągające uczucie”. Ciężko mi  to wytłumaczyć samym IBU (deklarowane 60, dla porównania Atak Chmielu ma 58), szczególnie, że piwo posiada „pełne” body. Sugestia może tkwić w „PLATO 17 OBJ °. ALK. 7,3%” i wydaje mi się, że piwo, aby osiągnąć te 17 stopni było ciut za długo wysładzane. Dlatego obecne w piwie garbniki potęgują te 60 IBU, a tym samym  odczuwalność chmielu jest spotęgowana. Hop-headzi będą zachwyceni. Piwo jest gęste, pełne i bardzo mocno wysycone. Dlatego też polecam raczej szklankę jak do Weizena, albo taką jaką wypuściła Pinta/można spotkać w angielskich Pubach,  także by lepiej odgazować piwo. Tzw. Snifter to raczej zły pomysł.

IMAG0611 (Large)IMAG0612 (Large)IMAG0614 (Large)

Pijalność aka ogólna zajebistość:  Piwko butelkowe okazało się lepsze w zapachu, a gorsze w smaku niż wersja beczkowa.”Idzie w głowę” i z pewnością jest jedyne w swoim rodzaju, w pełni zasługując na moją, odrobinę prześmiewczą nazwę gatunku: „Rafipa”. Rafipa, która przeciera szlak, dla ewentualnych followerów. Jeśli zapomnimy na chwilę o stylu piwa, jest ono całkiem pijalne, w szczególności, gdy w trakcie degustacji można poznać ciekawe osoby, do jakich niewątpliwie zalicza się właściciel browaru Sachsenberg, Pan Jaroslav.

Głównym problemem, oprócz nierówności piwa pomiędzy wersjami beczkową, a butelkową(a nawet pomiędzy butelka, a butelką. Otworzyłem trzy, każda miała inną zawartość. Oceniłem więc tą najbardziej podobną do wersji lanej 😉 ), jest nazewnictwo. Piwo ma z IPA niewiele wspólnego, i z pewnością nie powinno być ochrzczone w ten sposób. Bardziej, na etykiecie powinna znaleźć się adnotacja w stylu „It’s India Pale Ale. Just as Czech RAF pilots seen it”. Back in 1941, when they, with Polish friends, fought together to save United Kingdom.

Czarne nadzieje. Dziki Kruk kontra Zielone Paliwo.

Thornbridge Wild Raven oraz Brewfist Green Petrol

Brewfist Green Petrol oraz Thornbridge Wild Raven.

Tytuł odnosi się po części do kultowego już przedstawiciela gatunku Black IPA  (American Black Ale) jakim jest Black Hope z Ale Browaru. Pierwszy polski przedstawiciel gatunku szczególnie zapadł mi w pamięć, a to dlatego, że był bardzo udany. Moją nieskromną opinię podzielają także inni piwosze, którzy tak się złożyło – korzystają z Internetu 😉 Bowiem piwo Black Hope zostało nagrodzone laurem piwa roku w swojej kategorii, przez użytkowników portalu browar.biz.

Drugą konotacją jest dla mnie premiera Raf IPA od Sachsenberga, o której jak widzicie, bardzo cicho na moim blogu, mimo, że ekscytowałem się tą premierą co nie miara.  Spowodowane jest to tym, iż Pan Jaroslav Raszyk – właściciel browaru w rozmowie ze mną zasugerował mi, że piwo „potrzebuje jeszcze jakiegoś tygodnia”. Oczywiście miałem jednak okazję pić „Raf IPĘ” (jeszcze ze spacją, stay tuned 😉 ) prosto z beczki, a kilka dni temu z butelki, i… tak jak napisałem: w tytule niestety do tego nawiązuje.

Dobra, dygresje na bok: dzisiaj biorę na talerz dwóch nietuzinkowych przedstawicieli gatunku: Thronbridge Wild Raven (Wielka Brytania) oraz Brewfist Green Petrol  (Włochy). Dwie wariacje na temat mojego ukochanego India Pale Ale, tego ubranego w „czarną sukienkę” oczywiście 😉

Thornbridge Wild Raven

Piana: Bardzo drobna, beżowa, obfita. Opada powoli.

Barwa:  Miedziana czerń, przepuszczająca trochę światła (piwo raczej klarowne).

IMAG0595 (Large)IMAG0597 (Large)IMAG0598 (Large)

Zapach: Evergreen/sosna, nieco słodkiego, lekkiego aromatu alkoholu. Razem tworzą dość przyjemną, ale jednowymiarową kompozycję.

Smak: Ściągający, intensywny, ostry smak igieł / żywicy sosnowej. A także skojarzenia z gorzką czekoladą, szczególnie w aftertaste, który utrzymuje się jeszcze długo po zrobionym łyku. Evergreen pełną gębą.

Pijalność aka ogólna zajebistość: W odniesieniu do naszej Black Hope, to piwko jest zdecydowanie bardziej wyraziste, jednak wydaje mi się mniej od Black Hope złożone. Sosna niestety za dużo przykrywa. I jak bardzo lubię zdrapywać, a następnie żuć żywicę Sosny, którą łatwo znaleźć na ściętych balach leżących wzdłuż szlaków w górach, tak nie zarekomendowałbym tego piwa każdemu. Jeśli jednak zamierzeniem browarników było właśnie oddać aromat lasu sosnowego, to udało im się to w 101 procentach.

 

Brewfist Green Petrol

Piana: Drobna, ciemniejsza niż w przypadku Kruka. Nie da się też o niej powiedzieć o niej, że beżowa. Raczej brązowa, palony cukier. Piana jest intensywna, ale opada szybciej, niż ta „krucza”.

Barwa: Czarny i nieprzejrzysty.

IMAG0601 (Large)IMAG0602 (Large)IMAG0603 (Large)

Zapach:  Ziemisty, zatykający aromat ziół i alkoholu. Po trzecim-czwartym łyczku kubki smakowe się   przyzwyczajają (a może powinienem napisać: poddają się?) i już tak nie protestują. Aftertaste: tępy i alkoholowy. Ziemisty i raczej mało przyjemny. Po kapitulacji kubków smakowych czuć nawet trochę słodyczy palonych słodów jęczmiennych.

Pijalność aka ogólna zajebistość: Już chyba rozumiem czemu nazwano to piwo Green Petrol. Tak jak ropy naftowej, można się napić Green Petrola właściwie raz 😉

To tyle. Następny post już chyba o Sachsenbergu. Fanom IPA przypominam, że w ten weekend jest premiera urodzinowego Piwa Pinty i Ale Browaru: Weizen IPA.

Lawendowy posmak zdrady. Gruit Kopernikowski.

Na wstępie gorąco zachęcam do zapoznania się z tym jak doszło do uwarzenia tego ciekawego piwka. Bardzo miło się czyta. W skrócie, jest to opis intrygi, która była wymierzona między innymi w naszego sławnego uczonego, a w której stawką było… piwo i wino przyprawione lawendą 😉 Gruit kopernikowski

Z naszego, bardziej współczesnego punktu widzenia możemy uznać, że zdradzonym w Gruicie Kopernikowskim może poczuć się chmiel. Mianowicie nie ma go wcale. Zamiast niego, aby przyprawić piwo użyto lawendy, jałowca oraz piołunu.

Biorąc pod uwagę, że zleciałem całe Bielsko w poszukiwaniu tego piwka (tam gdzie te piwa dotarły, były już „wykupione”) a także jego walory smakowe, to kroi się hit/alternatywa dla miłośników witbierów z Pinty i Ale Browaru, gdyż Gruit powinien spodobać się podobnej grupie odbiorców.

Gruit Kopernikowski

Piana: Drobna, biała, opada tworząc półcentymetrowy kożuch.

Barwa:  Żółto-złota. JeślGruit kopernikowskii chodzi o klarowność:  mętne.

Zapach:  Lawenda, drożdże, guma do żucia, świeże słodkie pieczywo (jak chałka). Zapach siana i jałowca.

Smak: Słodkawy, wodnisty, pszeniczny. Aromaty przypraw są delikatne (jałowiec) lub silniejsze, ale nadal dobrze skomponowane (lawenda). Dodatkowo wyczuwam aromat nazywany „Evergreen”. Jeśli miałbym go przełożyć na papier to jest to dla mnie aromat Sosny, Jodły, lasu iglastego. Jeśli kiedykolwiek zaparzaliście sobie „herbatkę” z młodych pędów sosny, albo piliście „piniowkę”, to skojarzenia możecie mieć podobne.

Gruit kopernikowski

Ogólna zajebistość aka pijalność:  Najpierw delikatna słodycz lekkiego piwa pszenicznego, potem perfumowata lawenda, a na koniec subtelna gorycz i kwaskowatość  Evergreen.  Bardzo pijalne piwko; nie męcząc się wypiłem za jednym razem dwa kufelki 😉

W oczekiwaniu na Sachsenberga. Marston’s Old Empire oraz St Austell – Proper Job.

Wielkimi krokami zbliża się premiera piwa Sachsenberg RAF IPA, która będzie miała miejsce 10-12.05.2013 w Bielsku-Białej (Piwnica Zamkowa) oraz we Wrocławiu, na Festiwalu Dobrego Piwa. Oczywiście to prawie pewne, że w piątek, jako jeden z pierwszych będę moczył usta w „rafowskiej Ipie”. Zanim to jednak nastąpi, postanowiłem przygotować mały przedsmak w postaci recki IPA vs IPA. Marston’s Old Empire vs St Austell  – Proper Job.Marston's Old Empire oraz St Austell - Proper Job.

Marston’s Old Empire

Trochę to dla mnie kontrowersyjne, ale butelka jest przeźroczysta. Trzymam kciuki, że zanim do mnie dotarła, nie stała za dużo w nasłonecznionym miejscu. Napewno nie kupiłbym „Starego Imperium” w jakimś supermarkecie, jeśli oczywiście byłoby dostępne.

Piana: Drobna, biała, szybko opadająca niemal do zera.

Barwa: Kolor bursztynowo-złoty, opalizujący.

Zapach:  Słodowy, lekko cukierkowaty. A także ziemisty (earthy/grassy)

Smak: Małe, znikome wręcz wysycenie. Na początku bardzo dużo słodyczy. Potem, po sekundzie – dwóch, na chwilę odzywa się goryczka… by na koniec wrócić z powrotem do „słodkiego”. W aftertaste dominuje pilzneński słód (w rzeczywistości: pale ale zapewne), na szczęście nie jest tam sam. Towarzyszy mu odrobina goryczy.

Ogólna zajebistość aka pijalność: Tak! Piwo w moim odczuciu jest przyzwoicie zbalansowane, ułożone, przez co bardzo pijalne. Jednak jak na IPA, może trochę nazbyt „nieśmiałe”. Spodziewałem się mimo wszystko trochę więcej tego chmielu.  Hop-headzi nie mają tu czego szukać. Dla całej reszty śmiało rekomenduje.

IMAG0580odlemprie

St Austell – Proper Job

Piana: Drobna, jeszcze mniej imponująca niż w Old empire. Opada szybko, niemal do zera.

Barwa:  Przygaszone złoto.

Zapach: Genialne połączenie chmieli, dało przyprawowo-cytrusowy, a nawet kwiatowy aromat, znakomicie uwydatniony, niemalże „pływający” na zapachu słodu.

Smak: Średnio wysycone. W smaku: klasyka IPA. Ale klasyka, taka „dzisiejsza”, gdzie wszyscy zdają się gustować  w amerykańskich odmianach chmielu. Poczciwy Goldings raczej w odwrocie, chociaż znalazł swoją przystań choćby w opisywanym wyżej „Starym Imperium”. Gorycz przypomina taką od skórki z grejpfruta, która niestety na początku trochę dominuje aftertaste. Dopiero gdzieś potem, w oddali majaczy słód. Ogólnie, mogłoby być go (słodu) nieco więcej.

Ogólna zajebistość aka pijalność: Można. Choćby dlatego by zobaczyć jak fajnie można łączyć różne odmiany chmielu. Ciężko powiedzieć czy wrócę do „Właściwej roboty” popełnionej przez St Austell. Napewno jednak nie żałuję  wydanych pieniążków. Bardzo fajne doświadczenie.

austellIMAG0585

To tyle. Pozostaje mi jedynie, zaprosić Was na piątkowo-niedzielną premierę Sachsenberga RAF IPA do Piwnicy Zamkowej. A przy okazji wyrazić nadzieję, żeby mój piątkowy powrót do domu nie przypominał pilotowania postrzelonego nad angielskim niebem, Spitefire’a, jak to się  czasami po „udanych” premierach, zdarza. Czego oczywiście i Wam życzę  😉

Powitajmy lato. Witem oczywiście.

Producent St. Bernardus Wit raczy nas taką oto zajawką. Prosto z etykiety: Niefiltrowane pszeniczne Ale zostało stworzone przy udziale Pierre Celis, „ojca chrzestnego Witbiera”. Piwko nawiązuje do oryginalnej receptury, która przyczyniła się do sukcesu belgijskiego piwa Wit, kiedy znaleziono balans pomiędzy słodyczą a kwaskowatością, okraszając go nutami cytryny/cytrusów oraz kolendry.

St. Bernardus WitSt. Bernardus Wit
A nieco więcej o samym gatunku: piwo zyskało swoją nazwę dzięki zawieszonym w nim drożdżom oraz białkom, które sprawiają, że piwko wygląda mętnie lub nawet mlecznie, jeśli jest mocno schłodzone. Jest potomkiem średniowiecznych piw, które nie były przyprawiane chmielem, lecz różnymi mieszankami ziół („Gruit”). Ponoć sam Kopernik raczył się piwem uwarzonym w tym stylu, a ostatnio Browar Kormoran wyszedł z inicjatywą aby takie piwko na nowo odkryć i wypuścił własną wariację na temat Gruita, przyprawionego lawendą. Ciągle biegam za nim po sklepach i nie mogę znaleźć.

St. Bernardus Wit, Belgian Abbey Ale.

St. Bernardus Wit

Zabawne, odkręcam ostrożnie, tak jakbym „obsługiwał” butelkę wina musującego. Kurek wychodzi ciężko, słychać głośne „pyk!”. Oczywiście (i na szczęście) nic gwałtownie nie wylewa się z butelki.
Piana: Drobna, biała, imponująca i obfita. Utrzymująca się.
Barwa: Piwko jest żółte i lekko mętne.
Zapach: Drożdże, przyprawy (kolendra…), perfumy, trochę kwasu izowalerianowego (ser pleśniowy/stare skarpety). Skórka pomarańczy. W tej kolejności.
Smak: Orzeźwiające, pełne jeśli chodzi o słód, lekko kwaskowate. Raczej nieduże wysycenie, co w połączeniu z innymi walorami sprawia, że piwko jest subtelne, wręcz aksamitne w odbiorze. Aftertaste, lekko pieprzny i trochę mydlany, ale generalnie na plus.

St. Bernardus Wit
Ogólna zajebistość aka pijalność: Piwko jest lekkie w odbiorze, jednocześnie na tyle złożone, żeby nie wiało nudą. Jestem w stanie zrozumieć, dlaczego dostało 93 BA / 99 BROS (na 100 możliwych) na beeradvocate  oraz 95 overall / 99 w danym stylu na ratebeer. Ja nie jestem nim tak zachwycony jak „populacja piwoszy jednocześnie używająca Internetu”. Liczby zawsze spłycają, ale dałbym temu piwu 80-85 jeśli przyjmiemy skalę 0-100.

Zakończę dygresją: jeśli już t0 marzy mi się Pinta Viva la Wita, ale taka jak w dniu premiery. Niestety tegoroczna warka, przywołuje jedynie miłe wspomnienia i świadomość, że to nie to samo.