Nie przypuszczałem, że moja beletrystyka na temat czeskich Svetlych Lezaków, nagoni mi tylu zwiedzających. Przypuszczam, że najwięcej do powiedzenia miał tutaj tytuł posta (zaczynający się od „Co warto przywieźć…”). No i oczywiście Google.
Pamiętam, że przed wyjazdem do Londynu raz zapytałem wujka Google o coś podobnego. Wpisałem w wyszukiwarkę „co warto przywieźć z Anglii” i moim oczom ukazał się indeks Polaków, chcących dorobić sie przy okazji, jakiejś tam podróży na wyspy i z powrotem. Przewijały się te same pytania: „o to co jest tańsze”, „czy warto kupować elektronikę?”, „ceny Ipadów w UK? „. Tylko jeden post był interesujący z punktu widzenia turysty – kogoś kto chciał trochę poznać inna kulturę, odkryć i spróbować czegoś nowego. Dzięki temu wygrzebanemu postowi (niczym perle w beczce gnoju) wiedziałem, że chce spróbować Bovril i Marmite, a także należy kupić konfitury Wilkin & Sons, Chipsy z octem, HP Brown Sauce, Ciastka Triffle, likier Pimm’s i jedną z poniższych whiskey/mocniejszych alkoholi: Southern Comfort, Lagawulin, Talisker czy Oban.
Tak więc, jeśli trafiłeś tutaj dlatego, że chcesz coś kupić w Czechach w ilościach hurtowych, by potem posprzedawać z zyskiem swoim znajomym, rodzinie, czy na bazarku w swojej wsi, to możesz już dalej nie czytać.
Ba! zachęcam Cię nawet do zamknięcia tego okna przeglądarki internetowej. Mam do Ciebie uraz za to, że o mało co, a nie spróbowałbym marmolady z pomarańczy od Wilkin & Sons, bo zastanawiałeś się razem z resztą polaczków-dorobkiewiczów, jaką wersję Iphone’a przywieźć, zachwaszczając kilka stron wyszukiwania w Google.
Mini przewodnik, o tym co warto kupić w Czechach, jest podróżą z wózkiem między półkami czeskiego supermarketu. Jest bardzo subiektywnym spojrzeniem na czeskie jedzenie i napoje. Jest to perspektywa kogoś kto przez wiele lat niemal każde wakacje spędzał za czeską(i słowacką) granicą, lub po prostu jeździł tam na zakupy (do Czeskiego Cieszyna mam około 40 km). Czesi (i Słowacy) mają w sklepach kilka fantastycznych rzeczy, których próżno szukać u nas. Wybrane pozycje postaram się opisać.
Słodycze
Zacznijmy od słodkości. W dużej mierze znajdziemy ten sam stuff, jaki śmiało kupilibyśmy w Polsce. Jednak każdy kraj ma swoje „Prince Polo”. Skupię się właśnie na takich produktach, obecnych na czeskim rynku przez lata albo na takich, które się Czechom po prostu generalnie udały. Oto lista:
- Fidorki – to okrągłe wafelki w różnych smakach.
- Lentilki – takie czeskie M&Ms
- Horalky – wafelki dostępne również w Polsce. Mnie do gustu najbardziej przypadły te o smaku orzechowym.
- Studentska. Jedynie słuszna czekolada, jaką można kupić w Czechach. To co wyróżnia studencką od innych czekolad z bakaliami, to zanurzone w niej galaretki o nieregularnych kształtach i wielkościach. Bywa, że można trafić na sezonowe smaki np. Studentska żurawinowa albo gruszkowa.
- Ledové Kaštany – mnie nigdy specjalnie nie przypadły do gustu. Są jednak niezwykle popularne, a poza tym zauważyłem ciekawą rzecz. Mianowicie często zdarza się, że w supermarkecie np. na stoisku z piwem znajdziemy wieszak z chipsami; na stoisku z mięsem, obok zestawów na grilla także przyprawy, a także… piwo. I tak dalej. Pewne rzeczy po prostu idą ze sobą w parze, a pracownicy supermarketu ogarniający layout sklepu, są dla nas niezwykle mili, i tak układają niektóre stoiska, żebyśmy się nie musieli specjalnie nachodzić. Tym samym na stoisku z nabiałem (szczególnie z jogurtami) czasami można znaleźć takie wieszaki / półki z Ledovymi Kasztanami, co sugeruje, że spożywaniu jogurtów ma się w pewnej symbiozie ze spożywaniem Ledovych Kasztanów.
- Banány v Cokolade. Galaretka o smaku banana oblana czekoladą. Genialne i proste.
- Kočičí jazýčky (Kocie języki).
Wypisałem co najważniejsze, pewien rodzynek zostawiając sobie na końcu. Tym specjałem jest ciasto czekoladowe „Chocotorta„, by Blue Brand. Jeśli chcemy zabłysnąć podczas mniej lub bardziej niezapowiedzianej wizyty znajomych w naszym lokum , to Chocotorta sprawdzi się idealnie. Po pierwsze: jest dobra. Po drugie: to ciasto, w dodatku czekoladowe. A powszechnie wiadomym jest, że godnie jest podejmować gości ciastem, w dodatku czekoladowym.
Po trzecie, ma półroczny termin ważności (a co zabawne – zalecenia producenta mówią o „temperaturze pokojowej”). Musicie przyznać, że nie byle jaka to „trwałość”. Chocotorta napewno będzie miało szansę doczekać niespodziewanej wizyty znajomych. Jedynie nie wspominajcie im o tym „plusie”. Zresztą na co dzień pewnie jedzą, tak jak ja i Ty, sporo podobnego napakowanego konserwantami stuffu, po prostu nie myśląc o tym jakoś specjalnie i wszystko jest ok. Każdy wie, że chipsy nie są specjalnie zdrowie, co nie przeszkadza nam ich pochłaniać w sporych ilościach.
Wędliny
Czesi mają spory wybór podsuszanych, pikantnych/paprykowych kiełbasek, a także kiełbas typu „salami”. Nie sposób zrobić zakupy w Czechach, nie ściągając z półki opakowania Budapešťská‚iej, Madarská‚skiej czy innej tego typu kiełbaski, która niemalże się do nas uśmiecha, kiedy suniemy z koszykiem przez Kaufland/Billę/Tesco. Dobra, przynajmniej ja nie potrafię. Do moich faworytów należą Jelení klobása oraz Broska klobasa, które zazwyczaj przygotowuję gotując.
Dalej warto wspomnieć, że w Czechach raczej nietrudno dostać golonkę przez duże G, czyli taką „mocno ponad kilową”, wypełniająca razem z kapustką cały gar. Mniam, mniam. Jeśli masz dość „wypierdków” jakie można dostać u nas w sklepach, można się choćby udać na rynek w Czeskim Cieszynie. Jest tam mięsny, który sprzedaje golonkę w słusznych rozmiarach i w dobrej cenie.
Jako że umieszczam tego posta na blogu o piwie, a jesteśmy przy wędlinach, to nie sposób nie wspomnieć o Utopencach i Spekacky‚ach. Różnica? Zaryzykuję stwierdzenie, że w obu przypadkach mamy do czynienia z kiełbaskami a’la Serdelki, jednak Utopence serwowane są w marynacie. Świetna przekąska, nie tylko do piwa. I aby uniknąć hejta w komentarzach, nazwy „serdelków” użyłem tutaj jedynie na wyrost. Jeśli przekroicie „spiekaczkę” albo „utopenca” zauważycie dość spore, jednolite „oka” z tłuszczu. Prawdziwa „spiekczaczka” bowiem zawiera w sobie kawałki słoniny. Zarówno Utopence czy Spiekaczki, odpowiednio przyrządzone, potrafią być wyborne. A jeśli ktoś chce poczuć się jak w Czechach, a wybiera się np. do Bielska-Białej, to polecam Piwnicę Zamkową, gdzie można sobie Utopence zamówić do piwka, wraz z innymi świetnymi Tapas.
Napoje i alkohol
Piwka już opisałem i regularnie opisuję na swoim blogu. Zainteresowanych odsyłam między innymi tutaj.
Kofola
Nie wiem do czego porównać mógł bym Kofolę. Do Polo Cockty? Ciekawe ilu z spośród ludzi, którzy to przeczytają pamięta jeszcze taki specyfik. W każdym bądź razie Kofola w Czechach żyje i ma się dobrze. Jest to napój coca-cola podobny, jednak w odróżnieniu naszej coli ma profil „ziołowy”. Jest nawet wersja „extra bylinkova” dla tych, którzy szczególnie upodobali sobie ten smak.
Ponieważ, spragnieni okazji i szukający bazarkowych hitów, przestali czytać już tego blog posta, mogę wtrącić jedyną przydatną im informację: alkohol w Czechach jest generalnie droższy niż w Polsce. Może z wyjątkiem piw (które za podobną cenę są po prostu lepsze), nie zaoszczedzimy specjalnie kupując alkohol w Czechach. Tak czy inaczej nie jestem fanem wysokoprocentowych alkoholi i pisanie „którą wódkę warto kupić” wydaje mi się słabe, jednak o dwóch rzeczach jednak napisać po prostu muszę. Jest to Stock Fernet oraz Absynt. Ale po kolei.
Stock Fernet

Czterdziestki wódki są wystawiane jak gumy do żucia, zapalniczki, prezerwatywy i inne drobiazgi, które można kupić przy kasie. Urocze 😉
Kosztuje od 99 do 159 CZK (ta pierwsza cena to najlepsza promocja, na jaką udało mi się trafić. Co fajne w Czechach, zauważyłem, że promocję (Akce!) są tam przez duże „P”. Obniżki są sensowne, realne). Stock Fernet to wódka ziołowa. Wieść niesie, że receptura Ferneta sięga czasów przedwojennych, gdzie oryginalnie była to wódka ziołowa -lekarstwo na grypę żołądkową. Zioła potrzebne do wyprodukowania tej wódki były importowane z terenów całej Europy (głowy nie daję, ale chyba nie tylko). W skrócie: potem nastała czerwona kurtyna i było generalnie źle, ale recepturę udało się odtworzyć. Stock Fernet to dobra, ziołowa, wytrawna wódka. Poprawcie mnie, ale nie ma polskiego odpowiednika.
Był Stock, to teraz kolej na Absynt. I czas na minutę ciszy dla uczczenia głupoty Polaków, którzy nawet jeżdżą specjalnie do Czech po Absynt i kupują 60-80%(sic!) mixy/destylaty o smaku mięty, rajcując się niewiadomo czym. „Bo ryje beret” albo ktoś tam powiedział, że prawdziwy Absynt można teraz dostać jedynie w Czechach. Lub cokolwiek.
Here is the deal: wszędzie można dać się zrobić w jajko, wszędzie znajdziecie kogoś liczącego na Waszą łatwowierność. Podniecanie się dużym stężeniem alkoholu jest jednym słowem „niemądre”. Alkohol „smakowy”, powyżej powiedzmy 50% stężenia zaczyna powoli tracić sens ponieważ paraliżuje kubki smakowe. Oryginalny rytuał Absinthe zakłada rozcieńczanie Absyntu wodą w stosunku 1/3 lub 1/5. Tylko debile „kupują jak najmocniejszy” i piją go „as it is„. Co musiało zostać powiedziane, zostało powiedziane.
Oczywiście zrobiłem poglądowe zdjęcie „półki z Absyntem”. Znajdziecie na niej sporo bullshitu. Jeśli ktoś jest zbyt leniwy, aby zrobić research i szuka po prostu wrażeń, niech weźmie butelkę z wysokim stężeniem Thujonu. Co prawda gdyby to stężenie miało robić jakąkolwiek różnicę i tak nie zostałoby dopuszczone do handlu na terenie EU, ale co tam, lepsze to niż spirytus rozrobiony z miętowym sokiem.
Jeśli ktoś jednak chciałby zgłębić temat, to punktem zaczepienia powinno być ogarnięcie różnicy pomiędzy stylem francuskim / szwajcarskim (Absinthe) oraz czeskim, określanym także mianem „Bohemian” (Absinth). Patrząc na sfotografowaną półkę w Tesco, poszukiwaczom mogę polecić Metelka Absinthe Verdoyante.
Sery
Do dowcipów z najdłuższą brodą zaliczam ten, w którym mój tata woła mnie w czeskim supermarkecie stojąc przy lodówce z nabiałem: „Chodź, coś Ci pokażę!”. Oczywiście, wiem co chce mi pokazać – chce mi pokazać „śmierdzące serki”. Dowcip zdążył się zestarzeć, ponieważ tak jest zawsze, kiedy jedziemy do Czech na zakupy.
Pewnego razu jednak zapytałem ojca, czy do końca życia będzie się naśmiewał z tych serków nie wiedząc jak smakują I z przekory włożyłem opakowanie Olomoucké tvarôžky do koszyka. Okazały sie bardzo łagodne i smaczne, co więcej, zachęciły do dalszych eksperymentów.
Najbardziej intensywny ze wszystkich okazał się być ser piwny -Jarošovský Pivný Sýr. Jest to rodzaj zakąski jaką możemy czasami zamówić w knajpie u naszych południowych sąsiadów. I tak, w zależności od knajpy, różnie nam ją podadzą, ale cechą wspólną będzie to, że ten dość tłusty serek będzie polany i wymieszany z piwem. Potem można np. rozsmarować go na chlebie.
Na koniec „serów” zostawiłem sobie klasykę gatunku, czyli Korbačiky (Pařený sýr). Są to dostępne od jakiegoś czasu szerzej i w Polsce warkocze serowe. Idealna zakąska do piwa (raz, że świetnie sie komponują, a dwa – są tłuste, a wiec uczestniczą w metabolizmie alkoholu i sprzyjają degustacji 😉 ). Można kupić parzone, wędzone, z przyprawami, i tak dalej. Myślę, że Michał Kopik, na pewno znalazłby w tej kwestii coś dobrego dla siebie.
Pieczywo i inne
Gdy opadła żelazna kurtyna w Polsce, często na giełdach i bazarach można było kupić przekąskę – powiew Zachodu – w postaci hot-doga sprzedawanego prosto z Syrenki Bosto co bardziej przedsiębiorczego Polaka. Hot-dog, czyli paluch z musztardą i parówką. Czesi natomiast nie mają(tzn teraz jest wszystko, ale nie jest to mainstream) w sklepach czegoś, co my Polacy nazwalibyśmy „klasyczną bułką typu paluch”. Mają za to Rohliki. Tym samym zamiast hot-dogów, za południową granicą jadło się „Rohlik z parkiem” (czyli Rohlik z parówką).
Rohlik to taki mniejszy, smuklejszy paluch, niewiele szerszy od parówki. Nie wiedzieć czemu, idealnie przystosowany do pochłaniania Pomazankowego Masła, z którym tworzy mordercze combo (dla każdej diety, chociażby). Pomazankowe Masło z kolei to coś pomiędzy margaryną, a serkiem do smarowania chleba. Polecam szczególnie to uwiecznione na zdjęciu. A przy okazji wizyty na stoisku z pieczywem warto zainteresować się buchtami – České buchtičky (z serem albo marmoladą)
W Czechach kupimy także tanią musztardę, sprzedawaną w niepozornych opakowania, po około 5 – 7 CZK za sztukę. Jest całkiem ok, od polskich musztard różni się głównie tym, że zawiera zmielone ziarna gorczycy. Mnie szczególnie do gustu przypadła trochę droższa musztarda paprykowa od Snico hořčice. Będąc w Czechach warto też zakupić parę torebek zupy gulaszowej (made by Vitana). Niby tylko zupa z torebki, ale z jakiegoś powodu, Czesi robią ją lepiej i można użyć jej jako bazy do ugotowania naprawdę smacznej zupy w stylu węgierskim.
Sałatki
Sałatki w plastikowych opakowania 100-200 gram. Polski horror „jedzenia kupowanego do pracy”. Jeszcze mi się nie udało zakupić w Polsce sałatki, takiej na majonezie, przeznaczonej do „zaspokojenia głodu”, która byłaby chociaż więcej niż ewentualnie jadalna. Tym samym robiąc zakupy w czeskim supermarkecie bardzo łatwo jest pominąć lodówkę z sałatkami. Bo przecież nie są jadalne, prawda?
Parizsky Salat, Mexicky Salat, Diabelski Salat to moje ulubione. A szczególnie ten pierwszy to klasyka gatunku. Pamiętam jeszcze czasy Czeskoslovensko, kiedy rodzicie stołowali się w ichniejszych bufetach. Bufety przypominały dzisiejsze „Deka-Smak”, gdzie kładło się na talerz to co na co się miało ochotę. Końcowy zestaw składał się często z paru rohlików, chochli paryzskiego salatu i zimnego kotleta w panierce. Dzisiaj oczywiście można kupić sałatki bez problemu w sklepie, pakowane w plastikowe opakowania.
Wcześniej wymieniłem moje top 3. Reszta sałatek też jest ok. Za chybione uważam jedynie Rybi Salat oraz Hermelinowy Salat. Ten pierwszy to zazwyczaj pasta rybna w kiepskim wydaniu. Ta druga to sałatka o smaku serka pleśniowego. Nie podeszła mi wcale. Niedaleko sałatek znajdziemy także przepyszne galaretki („zawitki” 😉 ). Pozycja obowiązkowa. Próbowałem znaleźć coś podobnego w Polsce, jednakże bez zadowalających rezultatów. Widocznie Czesi lubują się w takich przystawkach, bo można znaleźć ich przeróżne rodzaje. Mnie najbardziej smakują te najprostsze: masa kremowo-chrzanowa zawinięta w plasterek szynki, otoczona jajkiem i ogórkiem konserwowym. I to wszystko zalane galaretką.
Zakończenie
Po głowie kołacze mi jeszcze taki mały follow-up do powyższej przydługiej rozprawki na temat „co warto kupić w Czechach” – opisać kilka knajpek fajnych w Czechach, które warto odwiedzić. Albo sprzedać „plan” na ciekawą, jednodniową wycieczkę. Gdyby ktoś był zainteresowany takim postem – dajcie znać.