Tytuł odnosi się po części do kultowego już przedstawiciela gatunku Black IPA (American Black Ale) jakim jest Black Hope z Ale Browaru. Pierwszy polski przedstawiciel gatunku szczególnie zapadł mi w pamięć, a to dlatego, że był bardzo udany. Moją nieskromną opinię podzielają także inni piwosze, którzy tak się złożyło – korzystają z Internetu 😉 Bowiem piwo Black Hope zostało nagrodzone laurem piwa roku w swojej kategorii, przez użytkowników portalu browar.biz.
Drugą konotacją jest dla mnie premiera Raf IPA od Sachsenberga, o której jak widzicie, bardzo cicho na moim blogu, mimo, że ekscytowałem się tą premierą co nie miara. Spowodowane jest to tym, iż Pan Jaroslav Raszyk – właściciel browaru w rozmowie ze mną zasugerował mi, że piwo „potrzebuje jeszcze jakiegoś tygodnia”. Oczywiście miałem jednak okazję pić „Raf IPĘ” (jeszcze ze spacją, stay tuned 😉 ) prosto z beczki, a kilka dni temu z butelki, i… tak jak napisałem: w tytule niestety do tego nawiązuje.
Dobra, dygresje na bok: dzisiaj biorę na talerz dwóch nietuzinkowych przedstawicieli gatunku: Thronbridge Wild Raven (Wielka Brytania) oraz Brewfist Green Petrol (Włochy). Dwie wariacje na temat mojego ukochanego India Pale Ale, tego ubranego w „czarną sukienkę” oczywiście 😉
Thornbridge Wild Raven
Piana: Bardzo drobna, beżowa, obfita. Opada powoli.
Barwa: Miedziana czerń, przepuszczająca trochę światła (piwo raczej klarowne).
Zapach: Evergreen/sosna, nieco słodkiego, lekkiego aromatu alkoholu. Razem tworzą dość przyjemną, ale jednowymiarową kompozycję.
Smak: Ściągający, intensywny, ostry smak igieł / żywicy sosnowej. A także skojarzenia z gorzką czekoladą, szczególnie w aftertaste, który utrzymuje się jeszcze długo po zrobionym łyku. Evergreen pełną gębą.
Pijalność aka ogólna zajebistość: W odniesieniu do naszej Black Hope, to piwko jest zdecydowanie bardziej wyraziste, jednak wydaje mi się mniej od Black Hope złożone. Sosna niestety za dużo przykrywa. I jak bardzo lubię zdrapywać, a następnie żuć żywicę Sosny, którą łatwo znaleźć na ściętych balach leżących wzdłuż szlaków w górach, tak nie zarekomendowałbym tego piwa każdemu. Jeśli jednak zamierzeniem browarników było właśnie oddać aromat lasu sosnowego, to udało im się to w 101 procentach.
Brewfist Green Petrol
Piana: Drobna, ciemniejsza niż w przypadku Kruka. Nie da się też o niej powiedzieć o niej, że beżowa. Raczej brązowa, palony cukier. Piana jest intensywna, ale opada szybciej, niż ta „krucza”.
Barwa: Czarny i nieprzejrzysty.
Zapach: Ziemisty, zatykający aromat ziół i alkoholu. Po trzecim-czwartym łyczku kubki smakowe się przyzwyczajają (a może powinienem napisać: poddają się?) i już tak nie protestują. Aftertaste: tępy i alkoholowy. Ziemisty i raczej mało przyjemny. Po kapitulacji kubków smakowych czuć nawet trochę słodyczy palonych słodów jęczmiennych.
Pijalność aka ogólna zajebistość: Już chyba rozumiem czemu nazwano to piwo Green Petrol. Tak jak ropy naftowej, można się napić Green Petrola właściwie raz 😉
To tyle. Następny post już chyba o Sachsenbergu. Fanom IPA przypominam, że w ten weekend jest premiera urodzinowego Piwa Pinty i Ale Browaru: Weizen IPA.