„Więc gdy te tak rozmaite piwa ponastawały, łowickie, gielniowskie, wąchockie piwa estymacją swoją straciły, wszedłszy w rząd piw pospolitych; grodziskie zaś słynęło coraz bardziej po Wielkiej Polszcze, tak iż szlachcic tam, który nie miał w swoim domu piwa grodziskiego, poczytany był za mizeraka albo za kutwę. Tej estymacji przyczynili mu wiele doktorowie, przyznając mu cnotę wód mineralnych. Jest to piwo cienkie i smakowite, głowy nie zawracające; doktorowie we wszystkich chorobach, w których zabraniają wszelkich trunków pacjentom, grodziskie piwo pić pozwalają, owszem w pewnych chorobach pić go każą.”
Tak o piwie Grodziskim pisał Jędrzej Kitowicz. Także i ja darzę Grodzisza pewnym sentymentem. Związane jest to z tym, iż uważam, że Polacy bardzo niewiele wnieśli do tradycji piwowarstwa receptur unikalnych – takich otwierających drogę dla nowego stylu i znajdujących naśladowców w innych krajach i kulturach. A Grodziskie właśnie, produkowane w Wielkopolsce prawdopodobnie od czasów średniowiecza to taki ewenement. Gdyż eksperymenty z produkcją piwa grodziskiego podejmowane są przez małe browary w krajach Skandynawii, Czechach, a poza Europą, także w Stanach Zjednoczonych Ameryki i Kanadzie.
I co typowe dla takich rzeczy w polskim wydaniu: na chwilę obecną w Grodzisku Wielkopolskim nie warzy się piwa. That’s right. Być może ulegnie to zmianie za pośrednictwem browaru Fortuna, jeśli dopisze mu *szczęście* i zrealizuje plany reaktywacji browaru (2014 rok), ale oddechu bym z tego powodu nie wstrzymywał.
Do tego czasu pozostaje popatrzeć i posmakować jak z odtworzeniem receptury Grodziskiego radzą sobie małe browary z Polski i zza granicy, a także piwowarzy domowi. A receptura – ta historyczna – jest nie byle jaka. Z tego co wiadomo o procesie, piwo Grodziskie warzone było prawie wyłącznie z użyciem słodu pszenicznego, wędzonego z użyciem drewna bukowego lub dębowego oraz przyprawiane chmielem z lokalnych (wielkopolskich) plantacji. Fermentowało stosunkowo krótko w temperaturze od 15 do 20 stopni, po czym, przed rozlaniem do butelek klarowano je karukiem, wytwarzanym z pęcherzy pławnych ryb jesiotrowatych. Jakby pracy przy produkcji było mało, do butelek piwo rozlewano wraz z dodatkiem specjalnego szczepu drożdży charakterystycznym dla Grodziskiego, po czym butelki leżakowały przez około miesiąc, zanim trafiały do sprzedaży.
Oprócz butelki Grodziskiego od Artezanów, którą przywiozłem z festiwalu Birofilia 2013, na samym festiwalu udało mi się posmakować jeszcze dwóch innych Grodziszów od piwowarów domowych. Każdy z tych Grodziszów miał coś miłego do zaoferowania. A jeden z nich był leżakowany szczególnie długo, bo ponoć prawie trzy lata (zaskakujące jak na tak lekkie piwo). No ale do rzeczy.
Piwo Grodziskie. Artezan.
Piana: Dość obfita, śnieżnobiała, raczej drobna i nawet trwała. zostawia nieregularny kożuszek i ładnie osadza się na ściankach szklanki.
Barwa: Słomkowy, opalizujący / lekko zmętniony.
Zapach: Rześki i przyjemny. Lekko drożdżowy i wędzony (węgiel drzewny).
Smak: Na początku niepozorny i wodnisty, po chwili kwaskowaty i lekko słodowy, by na finiszu zaatakować goryczką wędzonego słodu, która po części zostaje w aftertaste, ale nie zalega. Generalnie wędzoność jest jedynie miłym dodatkiem, nie dominuje piwa w żaden sposób. Wysycenie średnie.
Ogólna pijalność aka zajebistość: Piwo lekkie i bardzo orzeźwiające, jednak nie pozbawione „pazurka” – smaku i aromatu otrzymanego dzięki zastosowaniu słodu dymionego. Piwko znika z kufla w zastraszającym tempie. Każdy łyk piwa woła o następny. Śmiało można mu nadać miano „sesyjności”. Grodziskie mógł by być napojem, o którym marzy się wracając z pracy, w upalny dzień. Niestety nie jest trywialne w produkcji, wymaga więcej pracy niż niektóre inne piwa – co ma i będzie miało przełożenie na etykietę z ceną, którą zobaczymy na butelce. Jeśli jednak Artezani będą okazjonalnie ważyć Grodzisza, to na pewno będę do niego wracał.