Możecie się z tym zgodzić lub nie, ale uważam, że utarło się wśród nas Polaków przekonanie, że Czesi mają dobre piwo. Do tego stopnia, że „czeskie piwko” lub „piwo z Czech” to już czasami związki frazeologiczne, których używa się aby podkreślić rangę danego złotego trunku. Potocznie rozumiemy, że „czeskie piwko” to lepsze piwko. Tak samo kiedy przekraczamy naszą południową granicę by spędzić u Pepików weekend bądź urlop, towarzyszy nam często ta miła myśl, że siądziemy sobie gdzieś pod parasolem i wychylimy zimnego Radegasta, Staropramena, Złotego Bażanta… myśl, od której trudno jest się opędzić. Przyznam się bez bicia, że sam też nigdy nie odmawiam sobie przywiezienia kilku butelek, gdy zdarza mi się jechać do Czeskiego Cieszyna po artykuły spożywcze, których nie ma w Polsce, a które sobie szczególnie upodobałem (plus obowiązkowy obiad na dworcu w Cieszynie – Ohnivé maso).
Z innej nieco beczki, niespodziewanie „stojącej” jednak niedaleko tematu z pierwszego akapitu: miło wspominam sobie czasy, kiedy w moim mieście – Bielsku-Białej, funkcjonował jeszcze sklep „Koneser – świat piwa”. Regularne wizyty w tym sklepie oraz pozostawiona tam spora ilość gotówki ewentualnie uczyniły mnie świadomym konsumentem piwa. Czyli takim, który posiada pewne rozeznanie jeśli chodzi o producentów, gatunki piwa oraz przykłady dobrej oraz spartaczonej roboty w tym zakresie. Oprócz fantastycznych rzeczy, które pojawiały się w asortymencie wspomnianego sklepu, co jakiś czas (jak się dowiedziałem – na specjalne życzenia klientów) pojawiały się piwa z Grecji, Chorwacji i innych zakątków, nazwijmy to „Morza Śródziemnomorskiego”.
Tak się złożyło, że ja, w poszukiwaniu swojego Złotego, piwnego Graala, raz po raz nie mogłem odmówić sobie zakupu butelki takiego „południowego” lagera, zastanawiając się przy tym jednocześnie, co myśleli sobie moi rodacy, którzy za pośrednictwem sklepu „Koneser” sprowadzali sobie lagery z Chorwacji w cenie 6 – 8 PLN za butelkę.
Aż pewnego razu mnie olśniło. Doznałem iluminacji, i uświadomiłem to sobie: „smaki wakacji”. To oczywiste przecież, że jeśli opuścimy sobie na 2 tygodnie nasz szarobury kraik i już po zostawieniu walizek w hotelu, w drodze na chorwacką plażę, w słoneczny dzień, zahaczymy o ichniejsze Tesco i zakupimy 4ropak zimnych sikaczy… to choćby nie wiem co, będziemy potem opowiadać znajomym jak te cztery dawki ambrozji, to cudowne piwo było dla nas niczym strumień szczęścia rozpoczynający swój bieg na styku ust i butelki, który płynąc przez nasze spragnione podniebienie, pomagał nam tworzyć definicję „poczucia relaksu”. Poczucia relaksu w Chorwacji ma się rozumieć. Albo w Grecji. Albo w innym „ciepłym kraju” na który odwiedzenie, niektórych Polaków, ewentualnie jeszcze stać.
„Lagery z ciepłych krajów” nigdy nie pojawiały się w sklepie Koneser dwa razy. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu amatorzy tych trunków nie mogli się doszukać w nich tego specyficznego „czegoś”, tej zajebistości lipca bądź sierpnia, tego „smaku wakacji”.
Idąc dalej tym tokiem rozumowania ciekawi mnie na ile w tej naszej polskiej – czeskiej fascynacji, pierwiastka „smaku wakacji”. Tego samego, jakiego próbowali się doszukać niektórzy bielszczanie sprowadzając sobie lagery z Chorwacji. Na ile czeski Svetly Lezak rzeczywiście odstawia piwa z Polski. Oczywiście swoje zdanie na ten temat posiadam. Mimo to jednak ciekaw jestem jak wypadałyby blind testy, gdyby odwiedziło się kilka popularnych knajp w Bielsku, gdzie leje się ŻywcoTyskiegoLecha. I porównano by w takiej knajpie polskie piwo wyszynkowe do Svetlego Lezaka prosząc jednocześnie przeciętnego kipera o wskazanie „piwa lepszego”. Mogłoby by być ciekawie.