Jedno z najlepszych schronisk w polskich górach jakie miałem przyjemność odwiedzić to schronisko PTTK Markowe Szczawiny. W dużym skrócie: miła obsługa, niezłe jedzenie, wygodne i dość tanie łóżka w pokojach wieloosobowych i przede wszystkim: jest czysto. Na dodatek, jakby tego było mało, z pryszniców leci ciepła woda!
Schronisko na Markowych Szczawinach to idealna baza wypadowa na Babia Górę, jak i okolicę. Tam też zaplanowaliśmy sobie nocleg, podczas ostatniej wyprawy, której celem było właśnie zdobycie Diablaka.
Muszę dodać, że w trakcie wędrówek po górach z zasady alkoholu piję mało, bądź nie piję go wcale. A i wyegzekwowanie od siebie tej zasady nie przychodzi mi jakoś ze szczególnym trudem. Tak się bowiem składa, że asortyment piw w schroniskach jest jaki jest. Stąd i pokus brak.
Wybór piwa w Markowych Szczawinach był mimo wszystko całkiem niezły. Szybki rzut oka na lodówkę(O! zapomniałem wcześniej napisać – w Markowych Szczawinach można kupić zimne piwo) i stało się jasne, że statystyczny żłopacz piwa znajdzie dla siebie swojego ulubionego Lagera. Była Tatra / Harnaś, Warka i Strong, Żywiec i Tyskie. I wariacje na ten temat. Ale… to nie wszystko. Ponad to co wymieniłem było coś jeszcze. Były… Rysy.
Rysy to nazwa najwyższego w Polsce pagórka, 2499m n.p.m jeśli dobrze pamiętam jak i, jak się wtedy okazało – nazwa piwa. Tak więc gdy obserwowałem sobie co też czai się na mnie za szybą lodówki z piwem, moim źrenicom ukazała się puszka z całkiem nieźle zaprojektowaną etykietą. Na etykiecie znajdował się także intrygujący napis: „Efekt ciupagi gwarantowany”. Ooo tak. Zaciekawiony swoim odkryciem, zapytałem Panią ekspedientkę: „co to takiego?”. Okazało się, że „to jakaś nowość” i że „zdania są podzielone”. Well… where do I sign in, please?
Piwko kosztowało całe 6,50 PLN za puszeczkę, co jest nawet tanio jak na schronisko, gdzie za „piwo” często płaci się 8 PLN. Wielki plus dla schroniska, że do puszeczki dodawano „plastikowy kufel „, co jest o wiele lepsze od obłapiania ustami „gwinta” czy oblizywanie kurzu z puszki, która przecież często stoi jakiś czas na hurtowni / magazynie zanim trafi na swoją kolej „do lodówki”.
Tak oto wyposażony w plastikowe szkło, wziąłem się za degustację… stop!
Jeszcze raz: tak oto wyposażony w plastikowe szkło, rzuciłem wyzwanie „górze”, rozpocząłem wspinaczkę na Rysy.
Utarło się, że do wspaniałych i wyjątkowych miejsc wracamy. Dlatego też zdarza nam się wysypywać miedziaki z portfela do fontanny czy chwytać za kawałek odlewu przypominający humanoida na moście Karola w Pradze, po to, by kiedyś tam wrócić. „Wyjątkowości” Rysom odmówić nie mogę. Następnego dnia, po opuszczeniu schroniska zakupiłem kolejną puszkę, aby móc jeszcze raz zdobyć Rysy… tym razem nie ruszając się specjalnie z fotela.
Rysy. Browar Jabłonowo.
Piana: Średnio obfita, bardzo drobna, opada tworząc cieniutki kożuszek
Barwa: Złoty, opalizujący.
Zapach: Tu zaczyna się najlepsze. Zapach jest słodkawy, zgniły. Na pierwszym planie mamy miód, suszone figi. Bardziej odległe skojarzenia to Wrotycz Pospolity, kwas mrówkowy. W Markowych Szczawinach przez chwilę wydawało mi się, że czuje aromat pieszczotliwie określany w piwowarstwie jako „apteczny”.
Smak: Średnie wysycenie. Wodniste, słodkie, miodowe. Aftertaste dość przyjemny, neutralny, odrobinę tylko goryczkowy. Poza tym goryczy jest jeszcze trochę na finiszu. Więcej niet. Sam alkohol (piwo ma 7,2%) jest „dobrze” ukryty, nie bije po nosie, ani szarpie za kubki smakowe. Wpływa to pozytywnie na pijalność tego wynalazku.
Ogólna zajebistość aka pijalność: Nawet pijalne, gdyby nie ta niedająca spokoju kompozycja zapachów. Z ciekawostek, w składzie piwa, pod nagłówkiem „składniki dodatkowe” widnieje E-300-Przeciwutleniacz. To chyba nazwa jakiejś witaminy.