Całkiem niedawno zostałem obdarowany przez właściciela najfajniejsze knajpy w Bielsku-Białej (Piwnica Zamkowa) piwem „domowym”, uwarzonym w stylu India Pale Ale. Fantastyczny prezent dla kogoś, kto spośród wszystkich rodzajów piwa najbardziej upatrzył sobie właśnie IPA. Piwko powstało podczas warsztatów organizowanych przez Piwnicę Zamkową w lipcu 2012, które poprowadził domowy piwowar ukrywający się pod pseudonimem mark33.
Mówi się, że piwu szkodzą trzy czynniki: światło, temperatura i czas. Dwa pierwsze elementy – światło i czas, z pewnością można uznać za bezwzględną regułę dla większości, jeśli nie dla każdego piwa. Jeśli chodzi o czas z kolei, to sprawa jest już nieco bardziej dyskusyjna. Czas z pewnością zmienia piwo, nie zawsze mu szkodząc. Są piwka, które leżakując (i re-fermentując) w butelce nabierają wytrawności i złożoności, których brak mógłby uczynić piwo uwarzone w danym stylu niepełnowartościowym. Niektóre piwa można leżakować nawet przez lata(ale to oczywiście raczej wyjątek niż reguła). Tym samym istotne jest, aby rozumieć ten proces, aby mieć pewne wyobrażenie jak piętno czasu może wpływać na piwo.
Buteleczka którą otrzymałem została zakapslowana 9 miesięcy temu. To dość dużo jak na IPA. Nie jest tajemnicą, ze wraz z upływem czasu piwo będzie tracić swoje „nachmielenie”, objawiające się dobrze znaną goryczką. Myślę, że 9 miesięcy to aż nadto wystarczający okres aby można było zauważyć proces „tracenia” goryczki na przykładzie India Pale Ale. Nie zmienia to faktu, iż jestem bardzo ciekaw co też kryje się w środku.
Zaczynamy!
Piana: Z pewną obawą odkapslowałem butelkę. Szczęśliwie nie było „wybuchu piany” co jest jedna z oznak m.in. zepsucia piwa. Sama piana drobnopęcherzykowata, raczej obfita, otrzymująca się. Charakterystyczna dla IPA – o ile można pokusić się o takie określenie.
Barwa: O dziwo klarowna czerń. Nieprzejrzysta, ale nie ze względu na zmętnienie. Nietypowe jak na piwo, które w swoje nazwie ma przymiotnik „jasne”.
Zapach: Na początku trochę palonego słodu lub karmelu. Potem na przód wysuwają się akcenty ziołowe (najbliższe skojarzenie: Wrotycz pospolity), aromaty przejrzałych owoców, wina (octu winnego). Z tym ostatnim skojarzenia są niestety nieodparte. Niecodziennie jak na piwo. Zagadka zostaje jedna rozwiązana, gdy przechodzimy do smaku.
Smak: Ziołowy, kwaskowaty, szczególnie wyczuwalny po bokach języka. Smakuje trochę jak białe wytrawne wino z Bułgarii (taka mniej udana Sophia za 6 pln za butelkę). Do tego posmak alkoholowy (Octan Etylu), ale komponujący się z resztą bukietu tego… no właśnie, skwaśniałego piwa 😉 Miłośnicy bułgarskiego wina, docenią pewnie długo utrzymujący się aftertaste. Próba techniką retronosową nasuwa skojarzenia z niedojrzałym jabłkiem. Goryczka chmielu wyczuwalna ewentualnie tylko w afterstaste.
Ogólna zajebistość aka pijalność: Lactobacillus, Pediococcus, Acetobacter albo niektóre szczepy dzikich drożdży, są odpowiedzialne za aromat octowy. Jestem ciekaw jak będzie smakować mój Chateau od Artezana, z numerem 155. Czyli Red Flanders Ale, gdzie takie kwaskowato- octowe aromaty są jak najbardziej na miejscu. Gdzie indziej, tak jak w tym przypadku, świadczą raczej o zepsuciu piwa. Picie tego domowego IPA przypominało trochę prace wykopaliskowe – mianowicie zastanawianie się jak wyglądało kiedyś Twoje znalezisko ;). Można takiego piwka spróbować w celach edukacyjnych. Ciężko jednak wypić całą butelkę. Mając na uwadze mój poprzedni post, można powiedzieć, że do Indii dopłynąłem ze z skwaśniałym piwem.